u Przyjaciół
"M"
Pamiętała swoje przerażenie, słysząc pisk opon gwałtownie hamujących samochodów.Rozglądała się uważnie wkoło, wypatrując skutków wypadku. Nagle spostrzegła, że wzrok kierowców i pasażerów skierowany jest w ich stronę. Niektórzy z nich siedzieli powyginani w najprzeróżniejszych, ale jednocześnie najdogodniejszych pozach do obserwacji.
Dopiero po chwili zorientowała się, że to one wprowadziłyśmy ten zamęt, bo mężczyźni ruchami głowy dawali sobie porozumiewawcze znaki. Przez otwarte okno jednego ze stojących aut, męski głos - wykrzyknął:
- Co za piękność !
Powietrze pachniało deszczem po pierwszej, wiosennej burzy. Grupka małych dzieci bawiła się na placu zabaw, a starsi chłopcy siedzieli na ławce obserwując mecz rozgrywany na boisku - od czasu do czasu spoglądając w niebo z obawy przed kolejną ulewą.Nagle, jeden z nich krzyknął:
- Gniazdo !
Gniazdo niewielkiej wielkości, zbudowane z drobnych gałązek, ukryte wśród bezlistnych gałęzi wysokiego drzewa - zajmował ptak. Kiedy się poruszył rozpoznali w nim powszechnie znaną z ogrodów i parków synogarlicę. Jej szare upierzenie z brązowawym odcieniem na wierzchu, a na piersi i brzuchu różowawym oraz z czarnym pierścieniem wokół szyi wskazywało, że to dziki gołąb - sierpówka.
Piękna pogoda sprawiła, że drzewo w ciągu kilku dni delikatnie się zazieleniło.
Chłopcy zapomnieli o gnieździe, lecz starsza kobieta, mająca balkon na wprost gniazda, też je zauważyła i przyglądała mu się ilekroć była w pobliżu okna. Mówiła o nim limba, choć tak naprawdę był to modrzew, a właściwie trzy modrzewie rosnące jeden obok drugiego.
Kiedy wprowadziła się do tego bloku, drzewka były nie dużo większe od jej trzyletniej wówczas córeczki. Teraz zrównały się z prawie z dachem budynku.
Doskonale znała historię: modrzewi, gniazda i gołębi.
Ubrana w podkoszulkę, dżinsy i tenisówki, miała na sobie - mimo lipcowego upału - grubą zamszową, ciemnobrązową kurtkę. Na ramieniu zawieszony karabin, w ręce lunetę, a pod pachą, zwinięty w rulon koc.
środek lata, wszyscy wyjeżdżają nad morze, w góry, nad jeziora, a ona, jak co roku na obóz w centrum Polski.
Od lat z tą samą grupą, codziennie przemierzając "lasek Bila"; (nigdy nie dowiedziawszy się, skąd ta nazwa) położony w rezerwacie przyrody na skraju Bolimowskiego Parku Krajobrazowego.
Rano - idąc na strzelnicę dostrzegała bujność przyrody. Zachwycała się mijającymi leśnymi duktami, polanami, wąwozami. Czuła zapach mokrego mchu i słyszała radosny śpiew ptaków.
Wracając po południu była obojętna na piękno otaczającej natury, a nawet nie docierał do niej szum drzew.
Jednak żadne zmęczenie nie było w stanie zatrzymać jej następnego dnia w domu, ani zmienić przyszłorocznych planów.
W pośpiechu zdejmowała z wieszaków ubrania, zwijając je w rulon i wrzucając do walizki. Na koniec pakowania zajrzała do łazienki; zerknęła na półkę pod lustrem i szybkim ruchem uchyliła drzwiczki szafki oraz szufladę, by sprawdzić czy nic nie zostawiła.
- Czy ta podróż nigdy się nie skończy? Pytała sama siebie, po następnym komunikacie ogłoszonym przez kierownika pociągu.
Czas się dłużył, a ona chciała jak najszybciej oddalić się od tego miejsca i znaleźć się w domu, położyć do łóżka i zasnąć.
Bała się pytań, które natarczywie wciskały się w myśli, a każda powodowała, że czuła
w gardle niepokojący skurcz i dławienie, a w skroniach pulsowanie raptownie napływającej krwi.
Nagle z torebki usłyszała "piknięcie" telefonu. Otrzymała SMS:
- UKOCHANA KSIEZNICZKO. JESTEM JUŻ W DOMU. A TY GDZIE. STOPY TWOJE CAŁUJE.